sobota, 29 sierpnia 2015

Rozdział 15 - I can't let you go...

POV of Katrin
  Nie śniły mi się już żadne głupoty. Mimo to nie mogłam wybić z głowy tamtego snu. Zazwyczaj zapominam o czym był sen z ubiegłej nocy, ale teraz było odwrotnie. Niall w garniturze, oraz mały Zac i małe niemowlę non stop stawały mi przed oczami. Dziś trening, nie idę do szkoły, pomyślałam ciesząc się w duchu jak głupia.

   Dziś pobiłam swój rekord! - krzyczałam w myślach. Wstałam o 5 nad ranem. Nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało, ale zbliżały się mistrzostwa, więc musiałam się poświęcić. Pożywne śniadanko, słodkie kakao, szybki prysznic i byłam gotowa. Powolnym tempem wyszłam z domu, aby w ciągu 20 minut znaleźć się przy krytym lodowisku.
   Ostrożnie ubierałam łyżwy, żeby nie porysować ich. Przebrałam się w swój kostium. Fioletowy, z cekinami na brzuchu i specjalnie postrzępionym materiałem na końcówkach. Do tego białe łyżwy i świeżo naostrzone płozy. Idealnie! Wjechałam na lód i zaczął się trening z Rickiem. Dużo pracy i wyostrzone tempo. Długotrwałe ćwiczenia wszystkich figur, następnie program krotki, a na zakończenie dowolny. Wszystko po to, aby czas nas nie prześcignął. Istotny był też fakt, że potrzebowaliśmy sponsora. Kogoś kto miał finansować wszystkie treningi, czas na lodzie, kostiumy itd. Oczywiście sam by na tym zarabiał. Musiałam tylko coś osiągnąć. Rick ćwiczył ze mną cały dzień. Ostatecznie zostałam sama, by móc dopracować jeszcze ostatnią figurę, a kiedy wylądowałam bez upadku zaczęłam skakać z radości i właśnie wtedy poślizgnęłam się. Mimo to byłam szczęśliwa. Szczerzyłam się jak mysz do sera, ponieważ wykonałam coś nad czym pracowałam ponad rok. Nie zwracałam uwagi na to jak bardzo zimny był lód. Leżałam, a z moich ust wydostawała się para. Jednak chyba ktoś chciał bym wstała ponieważ podał mi swoją dłoń. Nie zwracałam uwagi na jego tożsamość. Chwyciłam wystawioną dłoń. Była gorąca w porównaniu do mojej. Musiałam długo leżeć na lodzie, pomyślałam. Kiedy już stanęłam na równe nogi, strzepnęłam ze stroju kryształki lodu.
- Wszystko w porządku? - Spytał męski głos należący do Nialla. Nie dało się nie poznać.
- Tak. Nie chciało mi się wstawać - Zaśmiałam się na wspomnienie o udanej figurze. Podjechałam do barierki, którą objęłam ręką i założyłam ochraniacze na płozy. Wszystko po to, by nie zniszczyły się w kontakcie z betonem. Dotarłam do ławeczki i usiadłam, by móc zdjąć łyżwy. Niall podążał za mną.
- Wiesz, musisz znaleźć innego partnera na dzisiejszy bal - Wypalił trzymając dłonie w kieszeniach swoich jeansów. Spojrzałam na niego pytającym spojrzeniem, bo nie do końca rozumiałam jego słowa.
- Tak po prostu przychodzisz tu i mówisz te słowa.
- Nie mogę iść z Tobą, wybacz.
- Mogę wiedzieć dlaczego? - Spytałam. W moim głosie można było wyczuć zdenerwowanie, a zarazem rozczarowanie i smutek. Tak właśnie się czułam. Porzucona, jakby ktoś właśnie mnie porzucił, zostawił samą.
- Ponieważ coś mi wypadło. Akurat jutro. Powinnaś iść z kimś innym, lepszym. - Słysząc to co mówił, robiło mi się przykro. Liczyłam, że miło spędzimy razem czas, a tu takie rozczarowanie. Jednocześnie byłam zdenerwowana na niego, że tak się zachował. A z drugiej strony przecież coś mu wypadło, plany osobiste.
- Jasne - Rzuciłam obojętnym tonem, chowając łyżwy do torby sportowej. - To miłe, że przychodzisz tu, aby zniszczyć mi wieczór, pierwszy w życiu bal. Bardzo miłe. - Dodałam sarkastycznym tonem, pełnym wyrzutów i wypełnionym smutkiem. Szybkim krokiem opuściłam lodowisko. Byłam zła na niego, a jednocześnie na siebie. Jak mogłam dopuścić do siebie myśl, że będziemy się świetnie bawić, a to będzie wspaniały wieczór? To by było za proste..., pomyślałam.


POV of Niall
   Posłuchałem Harrego i postanowiłem zapomnieć o Katrin. Co się z tym wiązało nie mogliśmy iść razem na bal. To była trudna decyzja, ale chyba nie pozostawało mi nic innego. Nie chciałem pogarszać relacji z Harrym, a przecież nie miałem najmniejszych szans na miłość. Odrzuciła mnie, wtedy na polanie w lesie, gdy chciałem ją pocałować. Tak strasznie chciałem. Do tamtego momentu żywiłem nadzieję, że Kat coś do mnie czuje, ale wszystko przypadło. To był cios w plecy, coś czego szybko miałem nie zapomnieć.
   Po ciężkim dniu, kiedy wieczorem wróciłem do domu, nie zrobiłem nic innego tylko skierowałem się do swojego pokoju. Walnąłem się na łóżko i zgasiłem lampkę stojącą na etażerce. Powieki same opadały... Nie opierałem się, tylko zamknąłem oczy...
Stoję ubrany w elegancki, granatowy garnitur, krawat i czarne buty. Blond włosy postawione w górę, na marynarce przypięty mały bukiecik, a dłonie trzęsą mi się z nerwów. Przede mną ołtarz, a za mną tłum gości, którzy patrzą na każdy mój ruch. Rozmawiają, podziwiają dekoracje, gdy nagle wszystko cichnie. Słyszę marsz weselny... stres przybiera na sile, a zarazem rośnie ekscytacja i radość. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę moją narzeczoną w białej sukni ślubnej, z welonem na głowie i z uśmiechem na twarzy. Mojej brunetki i  zdobywczyni głównej nagrody w łyżwiarstwie figurowym. Mojej Katrin Styles, a za chwilę już Katrin Horan. Tak! Będzie nosić moje nazwisko. To najwspanialszy moment w życiu. Wtem panna młoda pojawia się w drzwiach kościoła. Niesie mały bukiet różowych róż, a długi, biały welon osłania jej twarz. Podąża przez nawę główną, aż w końcu staje obok mnie. Zaczyna się ceremonia, nadchodzi przysięga. Dziewczyna przekłada biały materiał za tył głowy i wtedy poznaję jej prawdziwą tożsamość. To nie jest Katrina, tylko jakaś blondynka, której uświadamiam sobie, że wcale nie kocham. Dociera do mnie, że właśnie biorę ślub z Ruth, a wyobrażenie Kat jako mojej żony istnieje tylko w mojej wyobraźni. Wszystko mi się wydawało. Kiedy kapłan pyta czy chcę poślubić tą kobietę, milczę.
- Nie - Odpowiadam po chwili zastanowienia, a wśród gości słychać okrzyk szoku i zdziwienia. - Nie kocham Cię. Przepraszam, że mówię to dopiero teraz. - Mówię spuszczając wzrok i wychodząc z kościoła.
Podążam tłoczną ulicą. Jest chłodno i deszczowo, czyli typowy dzień w Londynie. Zmierzam do swojego mieszkania. Wprowadziłem się kiedy skończyłem 19 lat. Jestem sam. Nie mam żony, dzieci. 5 lat temu prawie wziąłem ślub. W ostatniej chwili dotarło do mnie co naprawdę czuje i uciekłem spod ołtarza. Brat wyjechał razem z rodzicami do Irlandii. W mieszkaniu czeka na mnie tylko pies. To słabo jak na 28-latka. Chociaż muszę się pochwalić. Jestem lekarzem. Podnoszę wzrok i widzę coś co łamie mi serce, po raz kolejny. Śliczna brunetka idzie ulicą i pcha wózek. To Katrin. Ma pierwsze dziecko. U boku kroczy jej małżonek. Przystojny szatyn z męskim zarostem, pochodzenia meksykańskiego. Wysoki, wysportowany i zawsze elegancko ubrany. Mężczyzna obejmuje ją i gładzi dłonią jej policzek, a ja czuje jak wypełnia mnie cholerna zazdrość. Nie mogę pogodzić się z faktem, że moja miłość kocha kogoś innego. Że inny mężczyzna sprawia, że jest szczęśliwa, że się uśmiecha. Że ktoś inny trwa przy niej i pomaga jej. Że to właśnie Jorge może ją całować i dotykać, a ja patrzeć na to z bólem. Tak bardzo ją kocham. Od tylu lat, to uczucie pozostało bez zmiany. Nie jestem szczęśliwy. Żyje z myślą, że już do końca życia będę samotny, że Katrin nigdy nie odwzajemni moich uczuć. Co mogę zrobić? Nic. Sam jestem sobie winien. Ten felerny dzień, kiedy podjąłem decyzję "zapomnij", zmienił wszystko. Nie poszedłem z nią na bal i totalnie zerwałem kontakt. A kilka lat później dowiedziałem się, że ma narzeczonego. Przez kilka dni płakałem jak małe dziecko. Coś się we mnie złamało. Kiedy w końcu podjąłem decyzję, że napiszę do niej list i wyznam co czuję, było za późno. Wzięli ślub. Od tamtego dnia moja księżniczka nosi jego nazwisko. Nazywa się Katrin Blanco. Straciłem jakiekolwiek nadzieje na lepszą przyszłość. Pogrążony w myśleniu podążam dalej, patrząc jak mała Rosaline wyciąga ręce do swojej mamusi. Nie chcę po raz kolejny oglądać szczęśliwej rodziny Blanco. Wracam do mieszkania. Tak wygląda dzień za dniem.
Mijają dwa lata. Dwa lata potwornego cierpienia, braku miłości i osamotnienia. Jako lekarz spędzam dużo czasu w szpitalu. Codziennie poznaje różne przypadki zdrowotne nowo narodzonych dzieci. Jestem ginekologiem i oprócz własnego gabinetu pracuje w szpitalu, gdzie pomagam dzieciom przyjść na świat. Jednym słowem odbieram każdy  poród w tym szpitalu w Londynie. Codziennie obserwuje jak młode matki cieszą się z narodzin dzieci. Przytulają swoje maleństwa, karmią i cieszą się z ich obecności. Katrin i Jorge spodziewają się kolejnego dziecka. Tak słyszałem. Wiadomość ta przekłuła moje serce zostawiając w nim niezagojoną ranę. Bardzo blisko im do rozwiązania, więc niedługo w ich domu znowu pojawi się dziecięcy płacz.
- Doktorze Horan, wezwanie na odział! Sala numer 10. - Mówi pielęgniarka, pani Sally. Kiwam głową w geście zrozumienia i jadę windą na drugie piętro. Tam jest sala numer 10. Przed salą siedzi znajomy mi mężczyzna, ubrany w koszulę w kratkę i jeansy. Włosy ma postawione na żelu. Nie dziwię się, że Katrina na niego poleciała. Zawsze wygląda świetnie. I po chwili dociera do mnie dlaczego jest tutaj! Ich drugie dziecko ma przyjść na świat. Nie mylę się. Wchodzę do sali, w której leży Kat. Dziewczyna zwija się z bólu, a pielęgniarki asystują przy niej podając wodę, a także kontrolując cały przebieg porodu.
- Niall? - Pyta patrząc na mnie. Przytakuje. Liczyłem, że mnie nie rozpozna. A jednak. - Jesteś ginekologiem?
- Tak - Rzucam i wychodzę z sali, aby się przebrać. Zaczepia mnie Blanco. Jest zdenerwowany i cały się trzęsie.
- Doktorze, czy wszystko w porządku? Co z moją żoną?
- Proszę się uspokoić to po pierwsze. Wszystko w jak najlepszym porządku. Kilka godzin i zostanie Pan ojcem. - Mówię. Jorge bierze głęboki oddech i siada na krześle. Wchodzę do gabinetu, przebieram się i wracam na salę. Zakładam rękawiczki i czekam na rozwój sytuacji. Położne przygotowują dziewczynę do najtrudniejszego zadania: wydania na świat dziecka. Kiedy wszystko jest gotowe, mogę wkroczyć do akcji.
- Proszę przeć i głęboko oddychać. - Nadaje polecenie Kat, jak dowódca komendę. Z ust dziewczyny wydobywają się krzyki. Poród jest dla kobiet bardzo trudnym doświadczeniem. Codziennie mam okazję widzieć jak zmagają się z trudem urodzenia dziecka, tak samo teraz. Po dwóch godzinach krzyków i bólu, dostrzegam główkę dziecka.
- Widać główkę, jeszcze trochę - Oznajmiam na co Kat lekko się uśmiecha. Tak jak wszystkie kobiety nie może się doczekać aż weźmie malucha w swoje ramiona. W końcu, po małych komplikacjach,  udaje nam się wyciągnąć dziecko, które ląduje w ramionach swojej mamy. To mały chłopiec, jest spokojny, nie płacze, tylko malutkimi oczkami patrzy co się dzieje. Oddycham z ulgą, że wszystko dobrze się skończyło. Zdejmuje rękawiczki, myje ręce i opuszczam salę. Na moje miejsce wchodzi Jorge, który jest szczęśliwy widząc swoją żonę i nowo narodzone maleństwo całe i zdrowe. Szkoda, że nie mogę być na jego miejscu. Tak bardzo żałuję, że tamtego dnia pozwoliłem sobie odpuścić walkę o miłość i nie wziąłem jej na bal. Tak naprawdę nie wiem, czy coś do mnie czuła. Może patrzyła na mnie więcej niż na zwykłego kolegę... nie mam pojęcia jak było. I nigdy już się nie dowiem. Straciłem swoją szansę. Patrzę na państwa Blanco uśmiechających się do swojego synka. Kocham Katrin i to się nigdy nie zmieni, a ja nigdy nie będę szczęśliwy. Straciłem swoją szansę na miłość. W tłoku myśli i hałasie na korytarzu, po moich policzkach spływają łzy. Po raz kolejny nie wytrzymuje i zaczynam płakać.
Obudziłem się szybko oddychając i rozglądając wokół siebie. Nie widziałem szpitala, ani świeżo upieczonych rodziców, co oznaczało, że to wszystko było tylko snem. Złym, koszmarnym snem. Policzki miałem spuchnięte i mokre. Spływały po nich ostatnie łzy. Płakałem przez sen. Starałem się unormować oddech i uspokoić. Sen był dla mnie ciężkim doświadczeniem, ale dzięki niemu coś zrozumiałem.
- Nie mogę dać Ci odejść, muszę walczyć o Ciebie, kochanie.

 
●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●●
Witajcie! :D
Rozdział miał pojawić się już jakiś czas temu, ale dopiero dziś go dokonczylam. Nie chciało mi się wcześniej zebrać do pracy, ale ostatnie dni były bardzo emocjonujące dla mnie :D spotkałam idoli (Nie wszystkich niestety) oraz byłam na wspaniałych ich koncercie *.* !
Dalej chodzę podjarana, mimo iż było to we wtorek :D
sami rozumiecie, nie miałam czasu ani głowy kiedy napisać rozdział c:
Teraz zacznie się szkoła. Idę do liceum, będę dojeżdżać 40 km. Naprawdę nie wiem, co będzie z blogiem. Na pewno nie usunę i kiedy na 1100% skończę tą historię. Jeżeli czas pozwoli to na pewno coś się tu pojawi :)
I co myślicie o rozdziale? O zachowaniu Nialla? :D
Podoba się ? Czekam na opinie w komentarzach :* :D
Lodo xx






6 komentarzy:

  1. Omg *.* Jorge i Katrin Blanco jak słodko *.*
    Mam nadzieję,że ten sen nauczy czegoś Nialla i zmieni zdanie co do balu ;)
    Super rozdział i ten wątek porodu- świetny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham kocham kocham... *.*
    Niall jest kochany.. On sobie jej nie odpuści i wieczorem pójdzie po nią do jej domu...
    To będzie meeegaaa <3
    Liczę na inwencję twórczą i życzę powodzenia...
    Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.. Może będzie szybciej...

    Zaneta <3 :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jejku jaki Niall jest słodki *_*
    Niall będzie o nią walczyć ! Ja to wiem !
    Mi tak jak Jade, podoba się wątek porodu - zajedwabisty ! :D
    Czekam na kolejny rozdział :*
    Weny mordko :* ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  4. Wreszcie rozdział! <3 Jak zawsze boski! Nic dodać, nic ująć :D
    Mam nadzieję, że jednak pójdą razem na bal :c
    Czekam na kolejny! :D
    Weeny ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne opowiadanie :) Zapraszam do mnie ----> http://sojller.blogspot.com/ :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Dopiero zaczynam (mam dopiero Prolog), więc byłabym bardzo wdzięczna gdybyś zajrzała i oceniła :) Z góry bardzo dziękuję.
    http://clouds-tobe.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń